środa, marca 22, 2006

Jak ¨sie robi palec¨ w Argentynie


W Argentynie i Chile na lapanie stopa mowi sie ¨hacer dedo¨czyli w wolnym tlumaczeniu ¨robic palec¨. Tym razem bedziemy robic palec razem z Meksykancem, z Mendozy do Buenos Aires, czyli przetniemy w `poprzek prawie caly poludniowoamerykanski kontynent.
Jest to wyzwanie, ktore jednak szybko okazuje sie mozliwe do zrealizowania. Stop w Argentynie funkcjonuje bowiem dobrze!! Tzn. mamy pewne problemy ze znalezieniem samochodu dla 3 osob, nawet w pewnym momencie podejmujemy decyzje zeby sie rozstac, ale podjezdza pickup i zabiera nas wszystkich.
Robi sie pozno, a przed nami jeszcze prawie 1000 kilometrow. Najlepszym wyjsciem byloby znalezienie jakiegos srodka transportu, ktory powiozlby nas przez cala noc. W koncu udaje nam sie znalezc TIRa jadacego pod Buenos. Wsiadamy. Kierowca jest dosc nietypoway - ma tylko 28 lat. Jest bardzo mily, jedyny problem tkwi w tym ze prawie go nie rozumiemy, nawet Meksykanin ma problemy. Wiekszosc Argentynczykow, mowiac ¨szumi¨ tzn zamiast ¨J¨ wymawia ¨SZ¨, ale nasz kierowca jest wrecz krolem szumienia i belkotania. W nocy powie do mnie na przyklad: ¨Sza teraz wyjde a ty sierwuj siobie mate, bardzo prosie.¨ Myslalam ze sie posikam.
Po jakichs 2 godzinach jazdy prosi nas zebysmy mu pomogli przyrzadzic mate. Wyciagamy butle gazowa, czajniczek, termos i mate ktora wypelniamy po brzegi yerba. Naprawde komedia! Przyrzadzac mate w TIRze. Pierwszy raz w swoim zyciu wypilam az tyle tego napoju i poznalam rowniez jego dzialanie. Kierowca postanowil jechac cala noc, ale zawsze miala siedziec przy nim jedna osoba i pilnowac zeby nie spal. Mielismy sie zmieniac. Przed polnoca polozyli sie Marcin z Meksykancem, a ja zajelam miejsce kolo kierowcy. Byl wypadek na drodze i utkwilismy w olbrzymim korku na prawie 3 godziny. Dla zabicia czasu wipilam caly termos mate i kiedy w koncu przyszedl moj czas zmiany z Marcinem okolo godziny 3ej, mimo duzego zmeczenia nie moglam zasnac. Zapadlam w jakis stan sennych majakow pomieszanych z rzeczywistoscia.
Pod Buenos dojechalismy wczesnym rankiem. Stad powiozl nas dalej samochod osobowy, prawie ze pod dom naszego hosta Javiera. To olbrzymie, slynne miasto, o ktorym zawsze marzylam budzilo sie do zycia, my szykowalismy sie do snu (Marcin przez mate tez prawie nie spal tej nocy).

Brak komentarzy: